sobota, 30 października 2010

Baboolina

Zgrałam w końcu zdjęcia ze swojego telefonu. I od razu znalazłam pośród nich mnóstwo skarbów, o których jak zwykle zapomniałam. Trafił się i taki kwiatek:


Baboolina, bo tak ją później ochrzczono, narysowana została wspólnymi siłami moimi i koleżanki Dronki, której jeszcze nie przedstawiałam na blogu. Zainspirowały nas napisane przez pewną panią doktor godziny konsultacji - bowiem każdy normalny człowiek wie, że dwa zera z kreską pod spodem noszą w sobie znamiona ludzkiej twarzy :)

Błękitne włosy Babooliny mogłyby sugerować więzi rodzinne z UltraMaryną. Ale nie łączy ich pokrewieństwo, bo starsza pani pojawiła się wcześniej. A niebieski kolor czupryny miał być tylko próbą zwrócenia uwagi na problem dziwnych farb do włosów stosowanych przez niektóre staruszki.

Chociaż, patrząc po szkołach, można dojść do wniosku, że ten problem dotyka nie tylko kobiety i nie tylko w podeszłym wieku...

poniedziałek, 18 października 2010

Twórczość słowna o twórczości muzycznej

Dzisiaj bez rysunków, a z tekstami.

W ostatnich dniach w moim domu atmosfera kulturalna znacznie wzrosła. A to za sprawą konkursu szopenowskiego, który moi rodzice co wieczór oglądają. A jest co oglądać nie tylko dlatego, że do finału dostał się polak - Paweł Wakarecy. Miny, jakie robi bułgarski pianista w trakcie grania na fortepianie są naprawdę warte zobaczenia. Dlatego stały się głównym (ale nie jedynym) obiektem kpin moich rodzicieli.

***
Tat: - Zaraz, a orkiestra to są nasi?
Mam: - Nasi.
Tat: - To powinni naszemu fory dawać, nie? Tamtym fałszować, zwalniać, przyśpieszać…

***

Tat: - Dyrygent powinien go op****olić: panie, to niegodne Szopena!

***

Mam: - On ma chyba nos złamany.
Tat: - Dostał w niuchacza za takie granie.
Mam: - Za te miny.
Tat: - Dyrygent się wściekł.

***

[W trakcie długiego i bezfortepianowego wstępu do koncertu e-mol]
Tat: - Widzisz, gościu, i pocoś sobie wziął koncert e-mol? Nie pograsz sobie, chłopie... Chopin Cię w ciula zrobił...
Mam: - Tam Chopin, to orkiestra go w ciula robi!


I tak w miłej atmosferze sobie wieczór upływa...

A na razie mam prośbę do współuczestników konkursu na plakat promujący kierunek architektura krajobrazu. Prześlijcie mi, proszę, swoje plakaty. Uważam, że są warte opublikowania na blogu. Imiona i nazwiska jak zawsze zostaną zakryte. Ale podpisania ich pseudonimami mi chyba nie odmówicie;)

czwartek, 14 października 2010

Biennale Architektury Krajobrazu

Oj, wakacje coś nie służą prowadzeniu bloga... Niby więcej czasu, a okazuje się, że zawsze jest coś innego do zrobienia. A może to dlatego, że to taki mało twórczy okres w roku. Studenci tylko wypoczywają, tyją i marnotrawią czas, a ich wysiłek umysłowy ogranicza się do dylematu czy lepiej jest wylegiwać się w hamaku w ogrodzie, czy we własnym łóżku.

I proszę mi tu bez takich, że się obijałam, że wakacje mi czmychnęły, że lenistwo, nieróbstwo i marnowanie wolnego czasu! Dobrze wiem czym jest wolny czas i uważam, że dopiero teraz - kiedy doceniłam wartość snu i nicnierobienia - umiem ten czas dobrze wykorzystać.

No dobra, ale do rzeczy.

Jutro będzie moje kierunkowe święto, zorganizowane przez naszą Dobrą, Chojną, Wyrozumiałą I Jedynie Słuszną Uczelnię (sarkazm taki - dla niekumatych...). Zaoferowała nam w związku z nim mnóstwo wykładów na tematy różniste, jakieś poczęstunki i - jejeje! - kiermasz szkółek ogrodniczych. Dla zapaleńca roślinnego, którym jestem, okazja nie do przepuszczenia.

W związku z tym Biennale zorganizowano też konkurs. Należało zaprojektować plakat promujący ów szlachetny i twórczy kierunek jakim jest architektura krajobrazu. Cóż, skusiłam się...


Pomysł podsunięty przez lubego Rumcajsa, wykonanie moje. Zdjęcie zrobione zostało gdzieś w mrocznych zakamarkach Świdnicy. Musiałam je nieco upiększyć, dodając śmieci na pierwszym planie, gruz po prawej i kontener w głębi.

Podoba się? ;)