czwartek, 15 listopada 2012

Parę zmian...

Tak, tak, szykują się zmiany w Szkicowniku. Ponieważ usługodawca stale poszerza oferty i dostępne opcje, postanowiłam nieco z nich skorzystać.

Niektórzy pewnie zauważyli drobne zmiany w wyglądzie. Owszem, blog już dawno potrzebował odświeżenia. A ponieważ szykuję się do szturmu na rynek pracy, gdzie własna strona może być atutem, postanowiłam zrobić ze Szkicownika w miarę schludną wizytówkę. Marzy mi się portfolio w jednej z zakładek, może pojawi się też coś w rodzaju cv lub przedstawienia autorki (przed czym tak bardzo się wzbraniałam, ehh...).

Nie zamierzam zmieniać rysunkowo-graficzno-literackiej formy bloga. Z Waszych wypowiedzi i własnych obserwacji wnioskuję, że się sprawdza. Jednakże zdjęcia i rysunki planuję wzbogacić o znak wodny, ponieważ zauważyłam, że zaczęły wyciekać do sieci i to bez podawania źródła (Push3k, ty @%$#%$!!!).

Chciałabym także wprowadzić kolejne dłuższe cykle (poza istniejącymi już "Szkicami archiwalnymi" i felietonami), w tym jeden hybrydowy, rysunkowo-literacki. To na razie jednak wciąż jest pomysł, do jego realizacji zapewne musi upłynąć nieco czasu. Także cierpliwości i do usłyszenia przeczytania!

niedziela, 11 listopada 2012

To jest wojna, drogie panie


Nie czujecie się czasem atakowani? Ja owszem. To taki dziwny stan – poczucie zagrożenia, które nieustannie ci towarzyszy, ale zdajesz sobie z niego sprawę tylko raz na jakiś czas. Ale nie wolno dać się zwieść pozorom, niebezpieczeństwo czyha.

Bo one patrzą. Obserwują. I polują, chociaż może nam się wydawać, że jest odwrotnie, że to my jesteśmy łowcami. Przeciwnikami są wielce zdradliwymi, gdyż świetnie umieją kusić swymi wdziękami i podszywać się pod sprzymierzeńców. Zaś najgorsze jest, że mogą zaatakować wszędzie. Czają się w domu, na ulicy, w tramwaju, centrach handlowych, nawet w kolejce do lekarza. Wystarczy tylko, że znajdzie się pod ręką kolorowe czasopismo lub reklama – i już rozpoczyna się ofensywa.

Nie ma co owijać w bawełnę, drogie panie. To jest wojna. Żyjemy pod ciągłym ostrzałem Rzeczy Ładnych. Owe przedmioty – najczęściej małe, pozornie nic nie znaczące drobiazgi: biżuteria, kapelusze, chustki, apaszki, kosmetyki w kolorowych pudełeczkach i flakonach, bibeloty do domu i ogrodu oraz inne tym podobne urocze artykuły – czatują na nas wszędzie, wytrzeszczają swoje słodkie, ogromniaste oczyska i wrzeszczą cieniutkimi głosikami na całe gardziołka: „KUP MNIE! KUP MNIE! KUP MNIE!” Ponieważ są drobne, szybko rozczulają. Natychmiast pojawia się zgubna i wyrachowana myśl, że taki drobiazg to nic wielkiego, nie trzepnie mocno po koncie, miejsca w garderobie dużo nie zajmie, a humor poprawi, zresztą jak tu nie przygarnąć takiego rozkosznego maleństwa. I ręka sama się wysuwa w kierunku Rzeczy Ładnej.

Najusilniej naprzykrzają się, oczywiście, w sklepach. Wystarczy ledwo musnąć wzrokiem wystawę – a te już szczerzą zębiska, prężą futerko, łaszą się i piszczą. Nieraz będąc w sklepie, z lubym mym Rumcajsem, w momencie silniejszego naporu chowałam się za jego plecami, prosząc aby swoim męskim ramieniem obronił mnie przed tymi wszystkimi Ładnymi Rzeczami.

Czasem udaje się wyjść obronną ręką. Ale zdarza się, że ledwie włos dzieli mnie od zgubnego ruchu dłonią w kierunku portfela. Nachodzą wtedy człowieka myśli, jak się bronić przed taką nawałą, czy w ogóle się da i właściwie po co. Tkwi jednak w mózgu to ostrzegawcze światełko, świadomość, że owa upragniona Rzecz Ładna niedługo po zakupie straci swój urok i stanie się kolejnym, bezużytecznym kawałkiem chińskiego plastiku, zalegającym w szafie. Podejrzewam, że gdyby nie ta lampka, z wielu batalii zakupowych nie wyszłabym zwycięsko.
Kiedy i ten przebłysk zdrowego rozsądku zawodzi, pomaga mi jeszcze spojrzenie na ceny. Dzięki Bogu, te zwykle są nieadekwatne do rzeczywistej wartości artykułu. Nie łudźmy się, Rzecz Ładna, choć z pozoru ładna, pozostaje jedynie bibelotem kiepskiej jakości, wykonywanym masowo w fabrykach, bez dbałości chociażby o ich trwałość. Bo one nie mają być trwałe. Mają być tymczasowe, ulotne, szybko się rozpadające – po to, aby przy następnej wizycie w sklepie klientka połasiła się na kolejną bransoletkę, bo przecież ta ostatnia już się wytarła i nie nadaje się do użytku.
A jednak raz na jakiś czas mój opór zostaje złamany i wzbogacam się o kolejną Rzecz Ładną. Efekt jest taki, że drobiazg ląduje gdzieś na dnie szafy i leży tam przez tygodnie, kompletnie bezużyteczny, aż go nagle przypadkiem znajdę. Tymczasem luby Rumcajs wyrzuca, że nasze maleńkie mieszkanie staje się coraz bardziej zagracone. Między innymi dlatego, że czasami się zatracam i kupuję.
Dlatego należy być uważnym. Bo one patrzą. Obserwują. I polują na nas, chociaż może nam się wydawać, że jest odwrotnie. To wojna, drogie panie. Nie traćcie czujności.