sobota, 10 grudnia 2011

Nowomowa?


Scenka z mego drugiego roku studiów: sala ćwiczeniowa, końcówka semestru, pani profesor, nazywana przez nas, studentów, wdzięcznym mianem „Smoczyca” z racji dość paskudnego charakteru, dyktuje nam zakres ćwiczenia projektowego na zaliczenie. Ponieważ lista plansz do oddania jest długa, a termin niedaleki (2 tygodnie), atmosfera w pomieszczeniu robi się grobowa, miny współtowarzyszy niedoli coraz bardziej rzedną, oczy wszystkich stają się coraz większe, w powietrzu czuć paniką lub zrezygnowaniem. Rzecz normalna tuż przed sesją. 

Pani profesor zakańcza swój monolog sformułowaniem: – A na koniec zrobicie poster. Lekkie ożywienie na sali. O co chodzi? Poster? Znaczy się, ma na myśli plakat? Po zajęciach ci, którzy mieli kontakty w latach wyższych zrobili wywiady wśród znajomych i przekazali pozostałym studentom informację – tak, chodzi o plakat. Zaraz w towarzystwie rozgorzały dyskusje nad bezsensownym zapożyczaniem zagranicznych słów i nieudanej próbie bycia „pro” przedstawicielki kadry naukowej. Jak się potem okazało, było to nasze pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie z nowym słówkiem. Pozostali prowadzący bowiem również nie wymagali od nas wykonywania plakatów, ale posterów. 

Potem temat się znudził i przycichł. Ale mi pozostał niesmak. No, bo niby w czym plakat jest gorszy od posteru? Przecież mówi się o sztuce plakatowej, nie posterowej. Więc czemu poster? Czyżby uczelniani pracownicy dla najzwyczajniejszych przedmiotów wymyślali sformułowania, które w ich mniemaniu miałyby brzmieć bardziej nowocześnie? Taka iluzja profesjonalizmu? Bo przecież wiadomo, że „roztwór koncentratu pomidorowego w dwuwodorku tlenu” brzmi mądrzej niż „zupa pomidorowa”, a Elizabeth Taylor lepiej niż Elżbieta Krawiec… 

Ów problem w końcu mi się znudził i przestałam go roztrząsać, choć nadal uparcie używam słowa „plakat” zamiast „posteru”. W końcu, jak mówił sławny rodak, Polacy nie gęsi, z jakiej paki we własnym kraju mam nazywać przedmioty po angielsku. 

Aż wczoraj, przy towarzyskiej herbatce u znajomych, dyskusja znowu została podjęta, gdyż jedna z koleżanek słyszała, że „poster” ma oznaczać plakat związany ściśle z nauką lub projektem, na co ja zapytałam jak się to w takim razie przekłada na język angielski. I wtedy luby Rumcajs oświadczył:
 – Dziwne określenie, „poster”, u nas na polibudzie mówiło się „plansza ideowa”.

środa, 7 grudnia 2011

Monochromy

Ostatnimi czasy brutalnie dała mi o sobie znać uczelnia. Dlatego esejów i felietonów na blogu na razie nie będzie. Szkiców tworzonych z radosnej potrzeby twórczości też nie. Będą natomiast dwa rysunki-wizualizacje zadane na ćwiczeniach, rysowane na tablecie, w czerni i bieli (bo łatwiej i szybciej, a efekt zadowalający).



A teraz łamigłówka dla czytelników - co przedstawiają rysunki? Ciekawe ile osób zgadnie... Koleżanki z roku proszę o niepodpowiadanie (a szczególnie koleżankę Curie, z którą współtworzyłam ten projekt).

wtorek, 15 listopada 2011

Janioły i nie tylko

Od pewnego czasu zajmuję się robótkami ręcznymi. A to za sprawą odkrycia jakim fajnym i inspirującym materiałem potrafią być koraliki, zwłaszcza w duecie z filcem i włóczką.

Zaczęłam od robienia aniołków. Tak, wiem, to świąteczny temat, a mamy dopiero listopad, ale nie ma się co obruszać, bo we wrocławskich centrach handlowych ozdoby świąteczne już wiszą ;) I tak dyrektorzy galerii w tym roku mają poślizg, bo w poprzednich sezonach bombki, choinki, renifery, gwiazdki i amerykańskie krasnale w czerwonym (no bo nie nazwę przecież tego czegoś "Świętymi Mikołajami") rozwieszano już zaraz po Wszystkich Świętych...

Ale wróćmy do tematu. Efekty mojej pracy prezentują się tak:


Po pewnym czasie aniołki nieco mi się znudziły i zaczęłam modyfikować pomysł. Istną kopalnią pomysłów okazała się być pasmanteria, w której wyszukiwałam wstążki, guziki, koronki i inne pomocne akcesoria. A zabawki zaczęły wyglądać tak:

Mała Mi - prototyp 


Mała Mi - z nogami i halką 

Lalka w kapeluszu 



W międzyczasie robótkami zainteresowały się koleżanki Zielarka i Edzia, przez co moja mini-manufaktura powiększyła się do trzech osób. I jak na razie prężnie tworzy...

środa, 2 listopada 2011

Kadr prosto z serca

Był post o Lali, teraz będzie o Zielarce.

Zielarka umie i lubi gotować. Stąd często wpraszam jej się na obiad, bo dobrym jedzeniem nie pogardzę. Ale zdanie, które wypowiedziała przy okazji ostatniego gotowania, dało mi do myślenia.

- Wkładam serce we wszystko, co gotuję.

Dwuznaczność tego wyrażenia jakoś nie pasowała mi do wegetariańskich upodobań Zielarki. Nie było rady, musiałam sportretować moje wątpliwości. W roli głównej - Zielu, w pozostałych rolach - autorka i Curie.


Robione na szybko, więc podobieństwo do osób prawdziwych jest przypadkowe... Ale tu chodzi przede wszystkim o treść.

niedziela, 23 października 2011

Porażona geometrią

Będąc w weekend w Krakowie z mym lubym Rumcajsem miałam okazję odwiedzić nowe Muzeum Sztuki Współczesnej - MOCAK.

Wrażenia jak to przy sztuce współczesnej - nie wiadomo o co chodzi, ale fajnie się ogląda. Jedno dzieło szczególnie zasłużyło na wyróżnienie na blogu, a to ze względu na moją osobistą fascynację geometrią wykreślną. Tytuł był długi, niewiele mówiący i nie do powtórzenia.

Samo dzieło natomiast prezentowało się tak:


Osoba na pierwszym planie nie jest częścią ekspozycji. To tylko oszołomiona autorka bloga.

Tutaj zdjęcie zbliżeniowe detalu:


I obiecuję, że już niedługo uzupełnię bloga także o swoje dzieła. Bo trochę się ich pojawiło...

poniedziałek, 12 września 2011

Wspomnienia z liceum

Obrazek chyba nie wymaga komentarza :)

czwartek, 25 sierpnia 2011

Geneza MiedzioLali

Ostatnio mam fazę na produkcję superbohaterów. Poniżej jeden z efektów - MiedzioLala, inspirowana koleżanką Lalą.

Lala, jak jej pseudonim wskazuje (nie mylić z lalką, laleczką bądź barbie - czyli osobą próżną i bez charakteru), jest miłą, wdzięczną i dobroduszną istotką, która muchy by nie skrzywdziła. Nie przeklina, nie krzyczy, nie kłóci się, dla każdego ma miłe słowo i o los każdego się przejmuje - taka prawdziwa lala do przytulania.

Tak nam się przynajmniej na początku wydawało... Bo później na pewnym plenerze w Lądku poznaliśmy Lalę z zupełnie innej, mrocznej strony.

Lato było wtedy upalne i wilgotne, a tym samym obfitujące w komary. Parszywe insekty co noc wykonywały nad nami manewry lotnicze, zjadając nas żywcem i nie pozwalając spać. Aż pewnej nocy Lala zerwała się z łóżka z hasłem "K***a, zabiję te suki!", zapaliła światło, chwyciła poduszkę i z żądzą mordu w oczach rzuciła się skakać po łóżkach (i po nas). Zrobiło to na nas piorunujące wrażenie.

Jeszcze jedną inspiracją do stworzenia komiksu była anegdota opowiedziana nam przez jednego z wykładowców parę lat później, z której wynikało, że w okolicach Głogowa (miejsca zamieszkania Lali) składowano niegdyś żużel miedziany o właściwościach radioaktywnych. Albo jakoś tak?...

No, i zanim zaczniecie czytać warto jeszcze wspomnieć, że Lala ma włosy rude, w kolorze miedzianym, co wielu z jej znajomych często w żartach wiąże z faktem, że Głogów jest prężnym ośrodkiem hutnictwa miedzi.






poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Owoce pracy lipcowej

Proszę, jak mi się ładnie daty w blogu ułożyły. koro miesiąc tak nam ładnie upłynął, można zaprezentować to, co się w nim tak pracowicie tworzyło ;) A lipiec dla mnie już od dłuższego czasu jest nierozerwalnie związany z plenerami malarskimi, które Nasza Dobra I Chojna Uczelnia organizuje co roku w Lądku Zdroju. Twórczo było, malowało się dużo, choć nie zawsze na temat. Najwyższa pora się pochwalić.

Obraz nr 1 - poprawiane przynajmniej trzy razy źródło moich mąk i nienawiści do fiksatywy (draństwo sprawia, że pastele tracą na intensywności). I pomyśleć, że ma wielkość zaledwie kartki A4... Temat pracy brzmiał, zdaje się, "Uliczka"...


Obrazki 2 i 3 - dowody na to, że najlepsze prace wychodzą wtedy, gdy się je robi od niechcenia i dla zabawy. Tematu pierwszego nie pamiętam, drugi to "Plusk wody".

Rysunek nr 4 to dowód na to, że akwarele niespecjalnie nadają się do tworzenia mang (ale do malowania dżinsów - owszem). Wszystkim oglądającym kojarzył się z Bójką, Bajką i Brawurką. W rzeczywistości miał przedstawiać Bossą, Lalę i Zielarkę w akcji.


Obrazek nr 5 - akwarele do mang się nie nadają, ale sepia z kredką - jak najbardziej :) Temat pracy - "Smutny obiekt w zieleni", czyli Zielarka w zielonym swetrze i w marazmie twórczym.


Obrazek nr 6 - czyli "Smutny obiekt w zieleni", vol. 2. Kto widzi obiekt - rączka do góry.

To by było na tyle. I przy okazji proszę kompaniję z pleneru o pozwolenie na zaprezentowanie ich prac ;) Podpisy zostaną zastrzeżone.

piątek, 1 lipca 2011

Posesyjnie - notatki z fortów

Sesja, choć zdawana powoli, mozolnie i bez chęci, w końcu minęła. Czas oddać się rozrywce i słodkiemu nieróbstwu. Jutro wyjeżdżam na zasłużone wakacje.

Ale zanim to się stanie wrzucam fragment notatek własnych z przedmiotu o tajemniczym tytule "Krajobraz forteczny - ochrona dziedzictwa kulturowego w architekturze". Można też używać lepiej przyswajalnej nazwy, z której powszechnie korzystamy - "Forty".

Osoby wtajemniczone wiedzą o co chodzi :)

Dla tych, którzy mają problemy z odczytaniem moich kulfonów - przetłumaczony dialog z prawego górnego rogu (a ściślej: fragment wykładu i moje komentarze do niego przekazywane Zielarce):

1: Bastion ma dwa czoła.
2: Dwa czoła! To z Czarnobyla jakiś!
(...)
1: Ma uszy.
2: Na barkach xD

Na razie tyle. Za tydzień (może) będzie więcej.

sobota, 23 kwietnia 2011

Szkice archiwalne cz. 4 - Frubel

Co by tu wrzucić, żeby nie było, że znowu zapuszczam bloga... Hmmmm...

Na szczęście jest jeszcze parę kartek w archiwum ;)

Aaaaa, zgroza, nie zdążyłam jeszcze przedstawić mojego wyimaginowanego (wyrysowanego?) przyjaciela! Trzeba to nadrobić...

Szanowna Publiko - oto Frubel.

Powstał w gimnazjum. A wziął się stąd, że na lekcjach z nudy zaczęłam się przyglądać elementom wystroju klas. Deseń jednej z firanek zainspirował mnie do narysowania takiego ptaszka. Mocno schematycznego, zgraficonego, niemal esencjonalnego. Wprawna ręka może go narysować w 4 sekundy.

(Hie hie, teraz wszyscy zaczną ćwiczyć ze stoperem w ręku ;P)

I tak już Frubel towarzyszy mi do dziś, będąc czymś w rodzaju rysunkowego podpisu, przerywnika, zwierzątka domowego, bądź też zeszytowego. Jest dla mnie mniej więcej tym, czym są piranie dla Beaty Pawlikowskiej (które sama od niej po trosze przejęłam i czasem rysuję z nudów). Tych, co nie wiedzą, o czym mówię, odsyłam do jej książek.
Frubel czasami ulegał modyfikacjom, dając życie innym stworkom. Przykładem jest Semp.
Z czasem Semp zrobił się nieco bardziej garbaty, ponury i jakby depresyjny... Ale, powiem szczerze, w tej dzisiejszej, dekadenckiej wersji wolę go bardziej. Optymistyczny niech pozostanie Frubel. Powstawały też inne wersje Frubla, tworzone przeze mnie i znajomych, ale w archiwum na razie znalazło się tyle, ile widać.

czwartek, 24 marca 2011

Coolface według von Mackensena

Wspominałam już, że od miesiąca mam nową zabawkę? Nie? No, to wspominam - od miesiąca mam nową zabawkę ;) Jest nią tablet, zakupiony pod wpływem Bosej i Zielarki (one też się zaopatrzyły i wyrażały się bardzo entuzjastycznie), na promocji w sklepie sieciowym. Zdobycz warta swojej ceny - choć niewielki, rysuje się na nim wygodnie i z przyjemnością. I nie jestem już uzależniona od skanera Taty.

Pamiętacie plakat na Dzień Aktywności Studenckiej reklamujący Twierdzę Wrocław ? Dla przypomnienia:


Doczekał się właśnie wznowienia, w ramach ćwiczenia rysowania na tablecie.


Ćwiczeń było, oczywiście, więcej. Pozostałe w następnej odsłonie.

poniedziałek, 14 marca 2011

Poezja romantyczna

Od dziś możecie mnie nazywać poetą romantycznym - bo napisałam pełen rozgoryczenia wiersz o użalaniu się nad sobą.

Nie istnieją buty
Dla mnie na tej planecie
Choć ich szukałam wszędzie
Nawet w j****ym outlecie

Inspiracją stały się dla mnie długie, wyczerpujące i - oczywiście - bezowocne poszukiwania obuwia na ślub. Wygląda na to, że w końcu pójdę na bosaka.

Przestrzegam Was, przyszłe panny młode, szukanie obuwia ślubnego może być gorsze niż sukienki!

sobota, 5 marca 2011

Biotechnologia (środowiska)

Italiana, koleżanka studiująca ochronę środowiska na PWr (ksywa stąd, że wychowała się we Włoszech), zwróciła się do mnie ostatnio z prośbą zaprojektowania plakatu na polibudowy Dzień Aktywności Studenckiej. Plakat miał reklamować sekcję koła naukowego, w którym czynnie działała - biotechnologię.

Z pomocą lubego Rumcajsa zrobiliśmy projekt opierający się na grze słownej wyrażeń "bio" i "technologia". Dodaliśmy do tego proste tło, szczyptę efektów i "kwaśne kolory". Oto efekt:


Kiedy plakat był już prawie gotowy, Italiana zdała sobie sprawę z tego, że właściwie nie jest pewna jak jej sekcja się nazywa (xD). Sprawdziła to - i okazało się, że w nazwie jest jeszcze dodany człon "środowiska". Plakat został poprawiony, choć bliższy memu sercu pozostaje pierwowzór.


A dzisiaj dorobiłam trzecią, własną wersję. Jakoś nie mogłam się powstrzymać ;)

sobota, 12 lutego 2011

Szkice archiwalne cz. trzecia (?)

Koniec. Po sesji. Ufffff....

Zmęczenie fizyczne i psychiczne nie sprzyja twórczości, więc nie wińcie mnie za kolejne zastoje na blogu. Zresztą, już powinniście się przyzwyczaić ;)

Organizm mój najwyraźniej też postanowił wrzucić na luz - i oto rozkłada mnie przeziębienie. W związku z tym komiks archiwalny z życia wzięty.

środa, 26 stycznia 2011

Akcja-kreacja

Inżynierska praca, po długich, nieprzespanych nocach, wreszcie skończona i oddana. Teraz wszystko w rękach (i dobrej woli) recenzenta. A ja z czystym sumieniem mogę napisać pierwszego posta w tym roku.

Nic na to nie poradzę - jako przyszła panna młoda uwielbiam zanudzać postronnych wrażeniami z przygotowań weselnych. Bloga to nie ominie. Poniżej skrócony reportaż z prawie rocznych poszukiwań "tej jednej jedynej" sukni ślubnej.

Podejście nr 1 - zakładam, że moja suknia musi być oryginalna i niepowtarzalna. Ma mnie wyróżnić z tłumu panien młodych. Pierwsze pole poszukiwań - oczywiście wujek Gugle. Rzuca mi się w oczy suknia w stylu vintage, krój empire, wierzchnia warstwa z koronki. Lekka i zwiewna. Do kompletu długie za łokieć, koronkowe rękawiczki z palcami odciętymi jak u motocyklistów. Ideał. Musi być moja!

Podejście nr 2 - pierwsze wizyty w salonach. Odwiedzam dwa wrocławskie. W pierwszym sukienki ładne, owszem, ale... dość typowe. W drugim panie dosłownie skaczą dookoła mnie - jestem zachwycona obsługą! Wpada mi w oko kreacja podobna do Sanpatrickowskiej Eboli. Mimo, że nie ma żadnych ozdób (a może właśnie dlatego?), dla mnie jest nieziemsko piękna.

Podejście nr 3 - wciąż podoba mi się niby-Eboli, ale nie mogę przestać myśleć o koronkowym cudzie z internetu. Wybieram się do krawcowej. Najpierw zgadza się uszyć to o co proszę, ale potem pozbywa złudzeń - ciężko będzie znaleźć w podkarpackich hurtowniach koronkę na tyle lekką, żeby można ją było nosić na całej sukni bez halki z kołem.

Podejście nr 4 - wizyty w rzeszowskich salonach. Sukien dużo, wiele ładnych, kilka pięknych, tej jednej zwalającej z nóg - brak. Prawie wszystkie mają halki i koła, którym się stanowczo sprzeciwiam. Nie i już! Nad jedną koronkową kreacją zastanawiam się długo, byłabym ją kupiła, ale wątpliwości nachodzą mnie tak często, że w końcu daję sobie z nią spokój.

Podejście nr 5 - wracam w internet. Okazuje się, że suknie w stylu mojej wymarzonej istnieją, szyte są przez projektantów z zachodu. Potwornie drogie i niedostępne w Polsce... :((( Po raz pierwszy zauważam sukienki do połowy łydki. Rzeczywiście są ładne, ale czy na tę jedyną okazję mam sobie odmówić kreacji długiej do ziemi?...

Podejście nr 6 - Mama podejmuje za mnie decyzję - jedziemy szukać do Krakowa. Cały dzień spędzamy na obchodzeniu salonów. Nic nie znajdujemy. Dramat, po prostu dramat...

Podejście nr 7 - stwierdzam, że muszę znaleźć alternatywę dla koronkowej piękności z internetu. Znowu zastanawiam się nad kiecami 7/8. A może?...

Podejście nr 8 - we Wrocławiu idę do salonu z nieziemską obsługą. Panie podają mi krótki model sukienki. Zakładam i...

...doprawdy, gdybym tego nie przeżyła, do dziś myślałabym, że takie sytuacje zdarzają się tylko w filmach. Spojrzałam na siebie w lustrze i wiedziałam, że TO JEST TO! Łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu (naprawdę! nie przesadzam!). Brakowało tylko Bachowskiego "Alleluja"...

Dzisiaj, już po drugiej przymiarce, stwierdzam, że sukienka nadal podoba mi się tak jak na początku. To był po prostu strzał w dziesiątkę! Życzę tego wszystkim pannom młodym!