czwartek, 30 grudnia 2010

Analizy porównawcze

Czołem, wesołych Świąt i tak dalej.

Nie, nie będzie specjalnego bonusowego posta świątecznego (czytelnicy dobrze wiedzą, że te pojawiają się według widzimisię autorki).

Tak, mam kolejne usprawiedliwienie dla opóźnień - wielkimi krokami zbliża mi się inżynier.

Do rzeczy.

Korzystając z tak dobroczynnego urządzenia jak skaner nigdy nie zastanawiałam się nad różnicami jakości w skanowaniu rysunków na czarno-biało i kolorowo. Niesłusznie.

Na trzecim roku studiów jakiś dobry człowiek - oby takich jak najwięcej - przywrócił nam zajęcia z rysunków w postaci ćwiczeń z przedmiotu Dominanty w krajobrazie. Zdolności rysownicze, jakby nie patrzeć, potrzebne są w zawodzie architekta krajobrazu, a nieużywane szybko się zacierają... Rysowaliśmy więc sobie twórczo na zadane tematy, aż na którychś z zajęć (czwartych bodajże) podjęłam się, głupia, narysowania japońskiego budyneczku, znalezionego gdzieś w jakiejś książce Zielarki. Budyneczek był bardzo wdzięczny, lekki i ażurowy, z pagodami, mnóstwem ozdobników, zawijasów, kratek i takich tam. Do rysowania okazał się być wredny. Zwłaszcza, że pani prowadząca była osobą bardzo czułą na punkcie perspektywy. Dłubałam ów orientalne paskudztwo przez pozostały semestr, na każdych zajęciach po trochu, najpierw ołówkiem, potem piórkiem, pod koniec, wiedziona zmęczeniem i frustracją, zamaszystymi machnięciami pędzla z tuszem.

Jak przeszło zmęczenie i frustracja to obrazek zaczął mi się nawet podobać. Już pal licho nieco zaburzone proporcje i przekrzywione linie zbiegu.

Po otrzymaniu oceny (cztery i pół, no kurczę blade co!?) razem z Zielarką wybrałyśmy się do pewnego punktu ksero we Wrocławiu. Najpierw chciałyśmy skanować nasze obrazki po bożemu - czarno-białe na czarno-biało. Aż zobaczyłyśmy efekty na ekranie komputera. I zażyczyłyśmy sobie natychmiast skanu kolorowego na wszystko.

A oto różnica:



Właściwie nie wiem która wersja mi się bardziej podoba. Pierwsza (czarno-biała) ma w sobie coś ze starego miedziorytu, druga (kolorowa) jest akwarelowo-liryczna.

Chyba najlepiej się prezentują razem, obok siebie, podkreślając sobie nawzajem różnice.

sobota, 11 grudnia 2010

Przygotowań na DAS ciąg dalszy

Wrzucam do powszechnego podziwiania. I do nasycenia mej próżności.

Plakat promujący obecny obiekt badań Studenckiego Koła Naukowego Architektów Krajobrazu.


Pewnie zapytacie: dlaczego plakat nie wyjaśnia czym jest Twierdza Wrocław? Albo: czemu w ogóle jest na nim tak mało informacji? I kim właściwie jest ten gostek z tyłu? Otóż odpowiem: ten pan nazywa się August von Mackensen, jest pruskim generałem z czasów I wojny światowej - po więcej odsyłam do wujka Gugla - więc czasowo pasuje do naszego obiektu badań. A że plakat niewiele mówi - tak ma być. Skupia uwagę na haśle, które Przeciętnemu Zjadaczowi Chleba nie mówi nic. A ponieważ plakat więcej tajemnicy nie odsłania, zaintrygowany Przeciętny Zjadacz Chleba będzie próbował się wszystkiego dowiedzieć na własną rękę. I w ten sposób Przeciętny Zjadacz Chleba informacji, które chcemy mu przekazać, sam będzie szukał. Taka zasada marketingu - zasiać ziarnko niepewności, delikatnie uchylić rąbka tajemnicy, a potem szybko wszystko schować, żeby odbiorca poczuł niedosyt.

A poza tym metoda pozwala bardzo niskim nakładem pracy i środków osiągnąć swój cel - w naszym przypadku wypromowanie obiektu badań.

Tak to działa.