Ostatnio w odmętach dysku mojego komputera odnalazły się zdjęcia prac z corocznych plenerów lądeckich. Od razu rzuciło mi się w oczy jedno dzieło. Nie przedstawia ono zbyt wielkiej wartości artystycznej, niemniej jednak jest dla mnie o tyleż cenne, że tworzone prosto z serca.
Było to owo pamiętne lato, kiedy to Lądek przeżywał najazd krwiopijczych insektów, a w jedną z nocy objawiła się MiedzioLala wraz ze swoją śmiercionośną bronią, którą Porucznik nazwał niegdyś Bambosh of Doom. Tradycyjnie mieliśmy malować prace na zadany z góry temat. Poniższy obraz miał się wpisywać w tematykę: "Rytm w przestrzeni". Fakt, że uwieczniłam na nim to, co uwieczniłam, pokazuje chyba dość jasno, co najbardziej dawało się we znaki uczestnikom pleneru w roku 2009. Wrażenia zaiste niezapomniane...
bosa: jakże to? nie przedstawia?! wartość artystyczną ma niebywałą! prawdziwa sztuka zawsze tworzona jest w emocjach!
OdpowiedzUsuńno :P
Rumcajs: Na pierwszy rzut oka myślałem że to element sztuki performatywnej - czyli te komary zostały zabite na kartce i dorysowane zostało tło (czyli chyba ta jedna kreska). Ale widzę że poszłaś na łatwiznę... :P
OdpowiedzUsuńHa, ha, największe dzieła powstały z cierpienia! ;-) Ciekawe, kiedy się na to patrzy równocześnie słychać bzyczenie.
OdpowiedzUsuńMamma